Archive for the ‘Zamek Płakowice’ Category
Zamek Płakowice (Lwówek Śląski, woj. dolnośląskie)
Wojażując po województwie dolnośląskim natknęłam się na ciekawy obiekt. Trzy kilometry na wschód od centrum Lwówka Śląskiego leżą Płakowice, a w nich przy ulicy Pałacowej stoi renesansowa rezydencja. Jest ona częścią dużej grupy największych i najpiękniejszych tego rodzaju obiektów na Dolnym Śląsku. Nazwę wzięła od swego położenia. Słowiańskie określenie plochowica oznacza lekkie obniżenie terenu, nizinę. Po raz pierwszy wieś ta pojawia się w źródłach pisanych w 1217 roku jako Placuitz, natomiast obecną nazwę nosi od roku 1945.
Zamek wpisany jest na Listę Zabytków. Wzniesiony został w latach 1550 – 1563 przez przedstawicieli rodu Talkenbergów. Była to wówczas największa budowla obronna na Śląsku. Posiadała trzy skrzydła, a wewnątrz nich niewielki dziedziniec z krużgankami. Ich arkady wsparte były na jońskich kolumnach. W narożach usytuowano schody. Czwartą część czworobocznego założenia stanowił mur kurtynowy. Całość otaczała fosa. Na dziedziniec można było dostać się przez bramę, do której prowadził kamienny most. Niestety do dziś fortyfikacje zachowały się szczątkowo. Obecny wygląd rezydencji niewiele odbiega jednak od tego pierwotnego, XVI-wiecznego. Zachowały się też renesansowe zdobienia fasad. Na dziedziniec prowadzi brama wjazdowa z pięknym portalem ozdobionym portretowymi medalionami, płaskorzeźbami i ośmioma kartuszami herbowymi. W jego lewym narożniku widzimy medalion z podobizną Rampolda von Talkenberg. Oto kilka zdjęć zamku w Płakowicach:
Wiek XVIII i XIX to czas, gdy obiekt poddano przebudowie, która dotyczyła głównie wnętrz. Podczas wojen napoleońskich zamek doznał sporych zniszczeń, na skutek dwóch bitew, które miały tu miejsce. Z czasów wojen napoleońskich pochodzi legenda dotycząca miejsca ukrycia sporej kwoty żołdu dla wojska. Podobno tak dobrze “skarb” został ukryty na zamku, że do dzisiejszego dnia nikomu nie udało się go odnaleźć. Zdewastowana i ograbiona została też biblioteka i zbiór malarstwa. W latach 1824 – 1945 funkcjonował tu szpital psychiatryczny. Zniknęły kominki, portale, kartusze i zdobienia. Pod koniec XIX wieku wybudowano w pobliżu spory budynek szpitalny, który po pożarze już nigdy nie został odbudowany. Podobno podczas wojny dokonano tu wielu eutanazji. Po zakończeniu wojny na zamku stacjonowała jednostka wojskowa. Częściowo zamek został odrestaurowany w roku 1967. W 1992 roku właścicielem obiektu został Chrześcijański Ośrodek Kościoła Baptystów “Elim”. Jest nim do dziś. Odbywają się tutaj obozy religijne, rehabilitacyjne i odwykowe. Baptyści pomagają też miejscowej ludności, między innymi poprzez wydawanie posiłków potrzebującym oraz naukę języka angielskiego. Założyciele ośrodka, Australijczycy Kenneth i Giselle Herweynen podobno trafili do Płakowic przypadkowo, gdy poszukiwali miejsca na swój ośrodek, a awaria samochodu spowodowała, iż musieli zrobić tutaj dłuższy postój. Tak spodobało im się tutaj, że postanowili zostać.
Zainteresowała mnie wzmianka o tym, że po wojnie w Płakowicach przebywała grupa koreańskich dzieci. Ich pobyt tutaj miał być objęty tajemnicą. Poszperałam tu i ówdzie i oto co znalazłam na ten temat. Otóż gdy w 1951 roku w Korei toczyła się wojna, Polska zaoferowała pomoc w opiece nad grupą sierot. Po uzyskaniu zgody rządu koreańskiego do kraju przybyło około 1200 dzieci. Co do ich liczby informacje nieco się różnią. Najmłodsze z nich miały około czterech lat, a najstarsze 14-15. Dostały szansę na naukę i spokojne życie. Największa grupa, bo około 1000-osobowa trafiła właśnie do Płakowic. Początkowo zarówno dzieci jak i ich polscy opiekunowie byli pełni obaw. Dotyczyły one różnych sfer życia, między innymi sposobu porozumiewania się. Okazało się, że dzieci szybko przystosowały się do nowych warunków życia. Nauczyły się płynnie mówić i pisać po polsku. Jednak największym problemem był ich stan zdrowia. Ośrodek szkolno-wychowawczy początkowo bardziej przypominał szpital. Język polski mali Koreańczycy poznawali przy pomocy elementarza autorstwa M. Falskiego. Byli ambitnymi i sumiennymi oraz grzecznymi uczniami. Wprost chłonęli wiedzę. Życie codzienne również w sposób znaczący różniło się od tego, które znali do tej pory. Nie byli przyzwyczajeni m.in. do sypiania w łóżkach oraz do smaku produktów stosowanych w naszej kuchni. Nie znały owoców, słodyczy… Mimo to, że polskim opiekunom nie wolno było nawiązywać więzi emocjonalnych z tymi dziećmi, nie było to możliwe. Dzieci te, pozbawione przez wojnę najbliższych, bardzo pragnęły ciepła i miłości. Mijały lata, dzieci w pełni zaakceptowały swoje nowe życie w Polsce, starsze kończyły szkołę, gdy (1959 r.) nadeszła wiadomość, że muszą wracać do ojczyzny. Byli potrzebni, by wykorzystać zdobytą wiedzę dla rozwoju swego kraju. Dla obu stron, tak dzieci jak i ich polskich opiekunów, pożegnania były bardzo trudne. Wielu z wychowanków stosowało różne sposoby, aby nie być zmuszonym do wyjazdu. Działo się to nawet kosztem zdrowia, gdy to wychodzili na śnieg i mróz w cienkich ubraniach zmoczonych wodą, by zachorować i zostać w Polsce. Byli świadomi, co ich czeka po powrocie. Niestety ich poczynania im nie pomogły. Jak bardzo tęskniły mówią ich listy, które przez kilka pierwszych lat po wyjeździe przychodziły do ich byłych opiekunów:
„Drogi, kochany tato. Ja czuję się dobrze, ale dotąd się nie uczyłem. Bo ja chciałem uciekać, ale było za zimno. […] Bardzo długo myślałem o Polsce i tak myśli te zaciągnęły mnie do ucieczki. Niech Pan powie mi, co mam robić? Nie wiem, co ja właściwie chcę robić. Niech Pan dobrze się przygotuje do Wesołych Świąt. U mnie nie będzie takie czasy, jak Wesołych Świąt. Niech pamięta o mnie”.
„Tato, jak są ferie zimowe, wakacje to mi najwięcej smutno. To dlatego, że wtedy to ja nigdy nie mam gdzie iść. Dlatego ja jestem zawsze w internacie, a koleżanki to pójdą do taty, do mamy. Wtedy mi lecą takie gorące łzy. Wtedy ja mówię: Tato! Ja chcę powracać do taty. Szukam taty, ale taty nie ma nigdzie. Ja cierpię zawsze. Ja chyba nigdy nie będę mogła jechać do Polski i zobaczyć tatę. Chciałabym nawet dać pieniądze i zobaczyć tatę”.
Bardzo wzruszyłam się czytając te słowa oraz historię chłopca, który postanowił piechotą wrócić do Polski. Wiedział, że musi iść wciąż na zachód. Niestety utopił się na bagnach w Chinach. Ze względu na koreańską cenzurę i dobro dzieci wkrótce korespondencja się urwała. Próba nawiązania kontaktu udała się tylko w nielicznych przypadkach. Tragiczne w tej historii było to, że skrzywdzone przez wojnę dorosłych dzieci zostały skrzywdzone po raz drugi, tym razem w czasach pokoju. Z pobytu w Polsce pozostały im dobre wspomnienia i tęsknota za utraconą nową rodziną.
Zachęcam do odwiedzenia tego miejsca i mam nadzieję, że historia, którą tutaj w kilku zaledwie słowach opowiedziałam zaciekawi Was na tyle, że zechcecie zobaczyć. gdzie ona się wydarzyła. Myślę, że zanim wyruszy sie w podróż, warto zaznajomić się z historią obiektu, czy tez okolicy, które zamierzamy odwiedzić. Wtedy korzyść z zobaczenia ciekawych miejsc jest zdecydowanie pełniejsza.
Jeśli ktoś jest zainteresowany tą historią, więcej na jej temat znajdzie m.in tutaj: http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/1,35771,14836716,Mieszkaly_u_nas_koreanskie_dzieci__Wszyscy_o_tym_milczeli.html
Cytaty listów dzieci pochodzą ze strony: http://historia.org.pl/2012/09/02/tragiczne-rozstania-historia-koreanskich-sierot-w-polsce/